15 sierpnia 1920r.

15 sierpnia 1920 roku w Radzyminie

Wspomnienia dowódcy 2. kompanii Wileńskiego Pułku Piechoty, ppor. Bronisława Felczykowskiego.

Dzień 15 sierpnia. Niedziela, święto Niepokalanej Królowej Korony Polskiej. Poranek cudny. Niebo zdaje się uśmiechać do nas wszystkich, a Królowa niebios błogosławić z góry. Naczelne dowództwo naszych oddziałów robi przygotowania do trzeciego i ostatecznego ataku na Radzymin. Obejmuję dowództwo 2. komp. Wileńskiego Pułku Strzeleckiego po por. Partyce. Po uskutecznieniu się z uzupełnieniem, dostarczonym mi do kompanii, oczekuję rozkazów. Wileński pułk pod dowództwem mjr. Bobiatyńskiego, wspomagany czołgami, wysuwa się na czoło ataku. Odbierani rozkaz zajęcia z kompanią odcinka lewego od szosy z Pustelnika w kierunku na Radzymin. 5 czołgów, wyposażonych w armatki i karabiny maszynowe posuwa się z 2. kompanią w I linii. Po odśpiewaniu modlitwy porannej i prośbie do Najwyższego o zwycięstwo ruszamy naprzód. Przed nami płaszczyzna z wyjątkiem małych uwypukleń w terenie. Miasto Radzymin widać jak na talerzu. Cisza, spokój. Żołnierz idzie z zapartym oddechem w piersiach, lecz raźno i odważnie. W połowie drogi zasypują nas bolszewicy, gradem pocisków, przechodząc do kontrataku. Wydaję rozkaz strzelania; zaczynają działać czołgi. Pod obroną tej broni udaje mi się dotrzeć do Wioski Radzymińskiej. Żołnierze zagrzani, nie bacząc na rany i obficie spływającą krew, idą brawurowo naprzód, rażąc bolszewika ogniem karabinowym. 2 czołgi z powodu defektu zostały unieruchomione, idą jeszcze tylko trzy. Ogień huraganowy. Bój rozpętał się straszny, jęki rannych, wołania konających, świst kul karabinowych, huk armat. Wszystko to zlewa się w jeden wielki lament. Docieramy do Radzymina. Bolszewickie hordy pod bohaterskim naporem naszych żołnierzyków ustępują pola. Załamują się ich szeregi. Sypie się tego jak mrowia. Całymi kolumnami zawracają i uciekają w popłochu, rzucając broń i amunicję. Nasz żołnierz do szturmu uderza, bezlitośnie kładzie, co napotka na drodze. Dowódcy oddziałów nie są w stanie powstrzymać tupetu żołnierza: żaden głos, żadna komenda nie skutkuje, żołnierz zagrzany bojem jedzie na bolszewickim grzbiecie, rwie, bije i przebija bagnetem bez litości. Chłopcy moi w mieście chwytają kilku kozaków, chcą im sprawić łaźnię, nie pozwalam, odsyłam do tylu. Dochodzimy do rynku, ludność wylega na ulicę, składając błagalnie ręce z radości w sercu, prosząc o wytrwałość i zwycięstwo naszych bohaterskich oddziałów. Cywile łączą się z nami i z czym kto może gnają bolszewika bez opamiętania. W gardle zasycha, tchu braknie, słońce piecze. Nic to wobec odniesionego co dopiero zwycięstwa. Dziewoje radzymińskie wynoszą mleko, herbatę, chleb, kiełbasę, by chociaż w cząstce pokrzepić upadającego z wyczerpania żołnierza naszego.

Galeria